Pomysł chodził za mną parę lat. Przejść na piechotę do Częstochowy, takie mini camino w stylu pielgrzymek do Compostelli. W Polsce utrwalił się stereotyp pielgrzymki jako imprezy masowej – z księżami, śpiewem, przenośnymi głośnikami na plecach. Ja postanowiłem to zrobić inaczej – samotnie, z noclegami pod gołym niebem, z dużymi dziennymi przelotami (60km). Wystartowałem w czwartek po obiedzie, jak tradycja każe z progu domu. Postanowiłem robić zdjęcia z drogi co 10 minut.
Pierwsze kilometry to doskonale znane mi z biegania i spacerów tereny, dziwnie po nich szło mi się z plecakiem. W lasach komary strasznie cięły, na szczęście miałem skuteczny spray z DEET.
Upał.
Żniwa w pełni.
O 19 byłem na rynku w Skawinie, stamtąd skierowałem się do Tyńca.
Tyniec po 21, w drodze wyjątku postanowiłem zapytać o nocleg w klasztorze, pasowało mi to do wizji pielgrzymki, niestety brak miejsc. Zszedłem na dół, nad Wisłę i zasnąłem 2m od brzegu rzeki. Trochę obawiałem się miejscowych ale noc upłynęła spokojnie.
O 3 obudził mnie chłód, spakowałem się i poszedłem dalej. Przejście kładką przez Wisłę, skrót przez las Bielański, kopiec Piłsudskiego o 5 rano, świetny widok na okolice Krakowa, Mydlnik o 7:30, sniadanie pod sklepem, doładowanie komórki, suszenie mokrych stóp.
Mozolne przebijanie się przez przedmieścia Krakowa szlakiem fortów krakowskich. Po 11 osiągnięcie czerwonego szlaku Orlich Gniazd, który będę dalej szedł aż do Częstochowy. Odcinek Kraków-Olkusz poprowadzony jest drogą do Compostelli co dodatkowo podbija symbolikę tego szlaku.
Ojców o 14, obiad, dalsze ładowanie komórki (chciałem mieć całą drogę w GPS – głupie to dodatkowe zmartwienie i zwierzątko do wykarmienia, odbierające część radości ze skupienia się na Drodze).
Ciekawa trasa do Pieskowej Skały z małym, bardzo starym kościółkiem po drodze.
Pieskowa Skała o 17:30, dalsza droga asfaltem, potem wejście w pola, długi marsz polami do 20. Głupie warczące i rzucające się na każdego psy polskiej wsi.
Drugi nocleg ok. 21:30, po szybkich przenosinach kiedy okazało się, że miejsce jest trochę za blisko starego cmentarza.
bilans 2giego dnia – 55km.
Fotografowanie gwiazd o 2 w nocy.
Dalsza wędrówka od 3:30, śniadanie o 7:00, w sklepiku w (?), za krótkie doładownie baterii w komórce. Buty coraz bardziej rozwalone, marzę o sklepie z butami ale gdzie znaleść go na takiej wsi? Ogrodzieniec ok. 11 po długim marszu w słońcu i upale. Zapiaszczone części trasy dają mi się ostro we znaki, Okiennik, Morsko ok. 14:00, niezbyt smaczny obiad w Podlesicach.
Wymodlony sklep outdorowy w Podlesicach. Świetne buty 5.10 do chodzenia po skałach przecenione na 190pln.
Nowe buty dodają nieco sił, odzyskuję dawne tempo, nogi nie bolą już tak mocno. Zabranie w podroż starych butów to był zły pomysł, szkoda mi było lepszych i postanowiłem iść na lekko i zabrać stare buty biegowe zamiast turystycznych.
Zamek Bobolice po 18, Mirów po 19, bardzo malownicza droga przez las do Niegowej, Niegowa przed 21, nocleg w polu ok. 21:30.
bilans 3go dnia – 55km.
O 2:00 kontynuacja wycieczki na czołówce, irracjonalny strach w lesie do Ostężnika. Pod Ostrężnikiem zepsuła mi się czołówka, na szczęście niedługo świt.
Ścinam czerwony szlak, który meandruje aż do Złotego Potoku, co nie jest mi po drodze, lasy, droga do Piasku, stary kościół w Zrębicach, Okusz po 8:00. Kolejne śniadanie w sklepie – banan, kefir, redbull (może doda mi skrzydeł?). Dziś znów spora trasa a chce zdążyć na 13 na Jasną Górę.
Pomimo nowych butów nogi znów dają się we znaki, zaczyna mnie boleć w nich wszystko, staram się przenosić cały ciężar na kijki ale to nie pomaga, łykam IBUPROM. Dojście w coraz większym upale do Kusięt, zgubiony dekielek do obiektywu tak dzielnie się trzymał przez całą drogę, muszę sobie kupić dekielek ze sznurkiem.
Ostatnie kilometry do Częstochowy zaczynają się strasznie dłużyć. Im bliżej do celu tym trudniej, co 30 minut robię 5 minut przerwy dla spuchniętych stóp. Ogólną kondycję mam dobrą ale nogi nie są przyzwyczajone do robienia po 50km dziennie. Częstochowa. Po asfalcie prawie nie mogę iść, gdzie tylko się da idę bokiem po trawie. Częstochowa robi na mnie złe wrażenie, straszna brzydota prowincjonalnego, polskiego miasteczka. Pomieszane stare zabytki z okropną prlowską kostką. Kosmiczne ilości szyldów i banerów, których nie dotknęła ręka plastyka. Karkołomna typografia, połączenia kolorów wywołujące ból w oczach.
W końcu bulwary N.M.P, ludzie którzy wyszli na niedzielny spacer i lody przyglądają mi się ze zdziwieniem. Częstochowa to nie Compostella, nie widzę nikogo innego z plecakiem i kijkami. 13:30 – Jasna Góra, tłumy „pielgrzymów”, z chustkami, większość przyjechała tu autokarami. Nadal ani jednego plecaka ani nikogo kto by wyglądał na to, że tutaj doszedł samotnie. Odsłonięcie obrazu o 14:00, krótka modlitwa, koniec wycieczki.
Przyroda Jury Krakowsko Częstochowskiej, lasy, pola, skałki, zabytki, zamki i kościoły są bardzo ładne co stanowi kontrast dla brzydoty polskiej wsi, praktycznie nie widzę starszych, tradycyjnych zabudowań, wszystko powstało w ciągu ostatnich 50 lat. Te starsze budynki bez udziału architekta, nieproporcjonalne bryły, wielopiętrowe, niedokończone budowle z zamieszkanym tylko parterem, okna umiejscowione byle jak. Jeszcze gorsze są nowe domy, te wszystkie wielokrotnie łamane dachy, domy z katalogów, wszystko kompletnie niepasujące do tradycji budowlanych regionów. Festiwal barw elewacji: różowe, fioletowe, seledynowe, oliwkowe. Sporo podróżuję po świecie ale takiej brzydoty nie spotkałem nigdzie może poza niektórymi miejscami na Ukrainie i w Rumunii.
No i psy, prawie każdy na wsi musi mieć wrednego, ujadającego kundla i kretyńską tabliczkę na furtce sławiącą jego wredne cechy charakteru. Skąd to się bierze, czy na wsiach tak dużo kradną? Czy ludzie mają tak wielu wrogów? Do czego to służy? Ma ostrzegać przez zbójami zakradającymi się w nocy po kury? Też nigdzie na świecie tego nie widziałem. A już całkowitą zbrodnią jest trzymanie takiego kundla na terenie otwartym, kilka razy musiałem użyć kijków by się odpędzić. Skąd ta tradycja?
Rozbijam się zawsze w pewnej odległości od drogi, tak by nie było nic widać, na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo co może wpaść do głowy kilku autochtonom wracającym w nocy z imprezy w sąsiedniej wsi.